czwartek, 27 sierpnia 2015

Opowieść o wyprawie do...pupy.

Ktoś, kto wymyślił nazwę dla urzędu pracy (na pewno mając na uwadze jej skrót), miał świetne poczucie humoru. To był swój gość, jesteśmy tego pewne. Albo gościówa...

Iść do Powiatowego Urzędu Pracy, to nic innego jak iść do PUPy, do cholernej, czarnej dupy. I my... właśnie tam poszłyśmy. Droga "do" była długa, trochę smutna, z kilkoma dołkami (i wcale nie tymi, które można napotkać między jedną płytą chodnikową, a drugą) oraz milionem myśli o tym co dalej. Pojawiła się nawet nadzieja (w ilości jednej setnej mililitra, no może nawet dwóch), na to, że pośrednicy pracy będą w stanie sprostać naszym wymaganiom i oczekiwaniom. No przecież bardzo chcemy pracować, nasze cele zawodowe są klarowne, na dokładkę jesteśmy konkretne. Współpraca będzie sprawna i możliwe, że interesująca (tak, nam też chce się śmiać).
Rejestracja przebiega szybko, mimo, że panie wcale się nie spieszą. Wywiadzik, przydzielenie profilu, no jednym słowem, pryszczyk. Pośredniczki pracy (te same od ok.10 lat) podsuszyły nasze setne mililitry nadziei po tym, jak głowiąc się co oznacza skrót HR, zapytały:"Do spraw HR?" (konsternacja obu pań z PUPy) "Do jakich spraw? A co to jest to HR w ogóle?" (tym razem nasza, chwilowa konsternacja)...
Aż trochę głupio zapytać o szkolenia...dla nas, nie dla pań z urzędu. Chociaż, o to drugie też głupio zapytać, ale wypadałoby.


Idź do PUPy, mówili...będzie dobrze, mówili...

Takie małe faux-pas ze strony pracownic pośrednictwa pracy. Na szczęście nadzieja nam z tego powodu nie umarła. Duża nie była, ale wciąż żyje. Panie już wiedzą, może nawet koleżankom powiedzą, co oznacza skrót "ds. HR", no a możliwości jest przecież wiele, niekoniecznie tych z PUPy


A w tym miejscu, o tu------>

...miały być superekstrarewelacja outfity do PUPy. Chciałyśmy poczuć się przez chwilę jak blogerki modowe, takie innowacyjne. Ale nie wyszło. Za gorąco. Taki klimat. Może następnym razem.

Także tego. Witamy w świecie zarejestrowanych, bezrobotnych, nieogarniętych krów, na zasiłku.

Kobieta walcząca.


Wszystkie psychologiczne fazy: złość, zaprzeczenie, depresja i takie tam po utracie pracy minęły. (No może PRAWIE minęły.) Wreszcie nastała akceptacja, a wraz z nią ogromna chęć znalezienia nowej, superekstrafajnej pracy. Walczymy.

Walczymy dzielnie wysyłając niezliczoną liczbę CV i prezentując swoje atuty na rozmowach.
Zapraszają nas – pierwszy sukces, wprawdzie nie, aż tak często, jak byśmy chciały, ale lepiej tyle niż wcale. Żadne pytanie rekrutera nie jest nam straszne! Niektóre, co prawda powodują uśmiech na twarzy, a jeszcze inne ból głowy, ale zgodnie z myślą, iż nie ma głupich pytań na wszystkie odpowiadamy.

Odpowiadamy grzecznie i elokwentnie: czym jest pokora, wymieniamy wszystkie rodzaje spółek, umów, piszemy również testy, rozwiązujemy zadania, liczymy to i owo.

Motywacja jest, nadzieja również. Oby były jak najdłużej. Na wszelki wypadek mamy swoją małą mantrę: